1939-1945 – ŁOSIÓWKA W CZASIE WOJNY
Sytuacja na Łosiówce w latach okupacji niemieckiej (1939-1945)
(ks. J. Krawiec sdb, W blasku dębnickiego krzyża, Kraków 2013, s. 91. 93-96. 98-99)
W nocy 1 września 1939 r. wybuchła II wojna światowa. Niemcy, bez wypowiedzenia wojny, napadły na Polskę. Dobrze uzbrojone dywizje wroga, mające nad polską armią dwukrotną przewagę w żołnierzach, pięciokrotną w lotnictwie oraz dziesięciokrotną w czołgach, zaatakowały naszą lądową i morską granicę. Potężne cielska pancernych czołgów, miażdżąc polskie drogi i pola, posuwały się szybko w głąb kraju. Już w pierwszych dniach, mimo bohaterskiej obrony, II Rzeczpospolita znalazła się w tragicznej sytuacji. Większą część jej terytorium opanował wróg, który wobec jeńców wojennych i ludności cywilnej dopuszczał się brutalnej przemocy i zbrodni. […]
Kraków, zgodnie z zapowiedzią, poddał się bez walki. Niemcy zdobyli miasto bez strzału (6 września 1939 r.). […]
Początkowo w zacisznym seminarium wszystko dobrze się układało. Wkrótce jednak oficerowie SS coraz częściej wpadali na Łosiówkę i przeprowadzali rewizje. Usiłowali też zabrać Klosterschule – salezjańską szkołę i zamienić ją na koszary dla 200 gestapowców, stacjonujących tymczasowo w Gimnazjum Nowodworskiego na Groblach. Salezjanie chwilowo uratowali swój obiekt dzięki zaświadczeniu, jakie otrzymali od przełożonego generalnego z Turynu, że salezjański dom zakonny przy ul. Tynieckiej 39 nie jest Klosterschule, ale zwyczajnym domem zakonnym, podlegającym jurysdykcji przełożonych, rezydujących we Włoszech.
Tymczasem władze okupacyjne, które w Generalnym Gubernatorstwie pozamykały szkoły klasztorne, wiele seminariów diecezjalnych i zakonnych, a ich profesorów aresztowały lub zamordowały, na początku lutego 1941 r. zabroniły prowadzenia wykładów w Salezjańskim Instytucie Teologicznym w Krakowie, co oznaczało likwidację seminarium. W tej sytuacji przełożeni i klerycy nie załamali się. Zgodnie z poleceniem okupantów klerycy pracowali w ogrodzie i gospodarstwie. Inni obserwowali, czy nie nadjeżdżają gestapowcy, by sprawdzić, czy rozkaz jest wykonywany. Jeszcze inni słuchali wykładów w salach zamienionych na pracownie. Przełożeni z narażeniem własnego życia prosili władze okupacyjne o zezwolenie na dalsze prowadzenie wykładów dla kleryków pracujących w ogrodzie i gospodarstwie, będących dla nich poważnym źródłem utrzymania.
Po wielu staraniach przełożonych oraz interwencji ks. generała Piotra Ricaldone, który w piśmie z 20 lutego 1941 r. stwierdził, że Instytut Teologiczny w Krakowie jest nie tylko własnością Zgromadzenia Salezjańskiego, ale i filią Salezjańskiego Instytutu Teologicznego w Turynie, władze okupacyjne chwilowo cofnęły zakaz prowadzenia wykładów (17 marca 1941 r.). W rezultacie napięta sytuacja nieco się uspokoiła przed nadchodzącą, groźną burzą.
Ogólnie biorąc, pierwsze tygodnie okupacji niemieckiej były dla salezjanów w parafii św. St. Kostki na Dębnikach bardzo trudne. Zostali, jak inni parafianie, pozbawieni możności zakupu potrzebnej żywności, niedostępnej w sklepach. Dlatego ks. J. Kowalski, pomagający w parafii, napisał w liście do rodziców (16 października 1939 r.):
My jemy teraz sam tylko czarny chleb i popijamy czarną niesłodzoną kawą czy herbatą. Ziemniaki są bardzo drogie, więc jemy tylko kaszę i makaron.
Ks. Józef informował zamożnych rodziców o bardzo trudnej sytuacji salezjanów w Krakowie. Prosił siostrę, by przyjechała i przywiozła trochę masła, słoniny i innych artykułów spożywczych. Sam osobiście ryzykował, gdy pomimo groźby aresztowania za przewożenie żywności, podejmował trud jej zdobycia dla współbraci zagrożonych głodem.
Od ciężkich warunków ekonomicznych, a zwłaszcza braku żywności, o wiele groźniejsze i bardziej przerażające były przemoc i terror panujące w Krakowie. Okupacyjne władze, przy pomocy uzbrojonych patroli policyjnych i tajnych agentów, dniem i nocą inwigilowały i penetrowały teren parafii św. St. Kostki, którą od Wawelu, siedziby gubernatora Hansa Franka i jego urzędników, oddzielała spokojnie płynąca Wisła. Salezjanie, jak przed wybuchem wojny, starali się nadal ofiarnie pracować. Jednak terror stopniowo narastał. Na rozkaz władz okupacyjnych trzeba było zaprzestać działalności z grupami młodzieżowymi, a ich sztandary oddać do Kurii Metropolitalnej. Dębniccy salezjanie musieli zamknąć bibliotekę parafialną, ukryć różne przyrządy sportowe, by w razie nagłej rewizji nie pojawił się zarzut istnienia zakazanych zespołów sportowych. W niedziele, święta i dni powszednie, stosując się do tzw. godziny policyjnej, odprawiano Msze św. w odpowiednich godzinach.[…]
Również salezjanie pracujący w seminarium przy ul. Tynieckiej 39 bardzo aktywnie włączali się do pracy z młodzieżą. Po aresztowaniu i wywiezieniu do Oświęcimia braci albertynów (13 stycznia 1940 r.), opiekujących się dotąd chłopcami-sierotami w zakładzie ulokowanym w zabudowaniach hrabiów Lasockich przy ul. Tynieckiej 18, ks. arcybiskup A. Sapieha zwrócił się z prośbą do salezjanów, aby przejęli nad nimi opiekę. Ks. inspektor A. Cieślar wyraził zgodę na objęcie zakładu. Ks. dyrektor Wawrzyniec Kapczuk, z pomocą innych salezjanów, rozpoczął w nim urzędowanie 26 marca 1940 r. Przebywało tam około 50 wychowanków. Praca wychowawcza i administracyjna, głównie z braku żywności, była tu bardzo trudna. Jednak salezjanie pod przewodnictwem ks. Kapczuka dobrze ją prowadzili (do sierpnia 1943 r.). Wówczas Niemcy zlikwidowali zakład, a chłopców-sieroty przenieśli do innego zakładu wychowawczego, prowadzonego przez księży michalitów w Miejscu Piastowym.
Salezjanie pracujący w seminarium, które okupant usiłował zlikwidować, nie przerwali działalności duszpasterskiej, zwłaszcza wśród młodzieży potrzebującej pomocy. Podczas całej okupacji w kaplicy seminaryjnej, mimo różnych trudności, odprawiano Msze św. w niedziele i święta, słuchano spowiedzi świętej, głoszono kazania dla wiernych z pobliskiego osiedla robotniczego, uczestniczących w nabożeństwach.
Ks. A. Bursiewicz, następca ks. Józefa Nęcka, kierownik i organizator Oratorium, wraz ze swoimi współpracownikami, głównie ks. Antonim Wiktorowiczem, nie przerwał działalności. Uwzględniając specyfikę warunków wojennych zmienił tylko charakter jego funkcjonowania. Oratorium stało się teraz dziełem charytatywno-wychowawczym, które objęło chłopców z Dębnik, Pychowic, Bodzowa i zza Wisły. Dla nich otwarto stołówkę, w której dożywiano około 150 osób. Ponadto biedniejszym chłopcom i ich rodzinom, dzięki ofiarności różnych dobrodziejów i właścicieli sklepów, spieszono z pomocą materialną.
Pracujący w Oratorium salezjanie zdawali sobie sprawę, że są inwigilowani przez tajnych agentów oraz nasyłanych chłopców. Nie chcąc dawać władzom okupacyjnym powodów do podejrzeń, że w Oratorium odbywa się zabronione tajne nauczanie czy zebrania, nie prowadzili, jak przed wojną, korepetycji ani żadnych zajęć sportowych i religijnych. Dla dożywianych chłopców organizowano wspólne zabawy i rozrywki, próby śpiewu pieśni religijnych, krótkie modlitwy oraz pogadanki o dobrym wychowaniu, podczas których zachęcano chłopców do gorliwego uczęszczania na Msze św. i nabożeństwa liturgiczne, a także do poprawnego zachowania się w domu i poza nim.
Mimo wielkiej ostrożności, ks. Bursiewicz był wzywany przez gestapo na przesłuchanie. Wówczas tłumaczył gestapowcowi, że w Oratorium, poza dożywianiem, które jest bardzo potrzebne dla wielu chłopców, zabawami, śpiewem pieśni religijnych, krótką modlitwą oraz publicznie dla wszystkich prowadzonymi pogadankami o dobrym wychowaniu i wzorowym zachowaniu się oratorianów, nie prowadzi się korepetycji nawet dla słabszych uczniów, gdyż to pozostawione jest legalnie działającym szkołom. Urzędnik na zakończenie przesłuchania krótko powiedział:
Działalność charytatywną wśród chłopców na razie popieramy, bo jest potrzebna, urządzane i organizowane różne zabawy sportowe tolerujemy, śpiewu pieśni religijnych i modlitwy wam nie zabraniamy, ale ostrzegam, że najmniejsze wykroczenie przeciwko rozporządzeniu władz niemieckich będzie bardzo surowo karane.
Po szczęśliwie zakończonym przesłuchaniu ks. Bursiewicz powrócił do swojej religijno-charytatywnej działalności w Oratorium.